Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów

 

List komisarza spraw wewnętrznych Ławrientija Berii do Józefa Stalina w sprawie Polaków więzionych w więzieniach i obozach na terenie Związku Radzieckiego z marca 1940 r.

KC WKP (b)

dla towarzysza Stalina

W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych i k-r partii, członków ujawnionych k-r organizacji powstańczych, zbiegów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego.

Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność k-r, prowadzą agitację antysowiecką. Każdy z nich tylko oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciw władzy sowieckiej. (...)

W obozach dla jeńców wojennych przetrzymywanych jest ogółem (nie licząc żołnierzy i kadry podoficerskiej) - 14 736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu - według narodowości: ponad 97% Polaków.

(...)

Biorąc pod uwagę, że wszyscy oni są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej, NKWD ZSRR uważa za niezbędne:

(...) Polecić NKWD ZSRR:

1) Sprawy znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych 14 700 osób (...),

2) jak też sprawy aresztowanych i znajdujących się w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi 11 000 osób, członków różnorakich k-r szpiegowskich i dywersyjnych organizacji, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników i zbiegów,

- rozpatrzyć w trybie specjalnym, z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelanie.

II.      Sprawy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji

0      zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia - w następującym trybie:

a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych - według informacji przekazywanych przez Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSRR,

b)wobec osób aresztowanych - według informacji ze spraw przekazanych przez NKWDUSSR i NKWD BSSR.

III.     Rozpatrzenie spraw i powzięcie uchwały zlecić trójce w składzie 1.1. Mierkułow, Kobułow

Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych Związku SSR L Beria

[na dokumencie podpisy: Stalina, Woroszyłowa, Mokotowa i Mikojana]

Cyt. za: A. Patek, Z. Zblewski, Polska i świat w latach 1918-1993, Kraków 2001, s. 171-174.

 

 

J.M. «Goniec Codzienny», nr 16,10 sierpnia 1941 n, s. 1.

 

WIDZIAŁEM NA WŁASNE OCZY

JÓZEF MACKIEWICZ O SWOIM POBYCIE NA MIEJSCU ZBRODNI W KATYNIU

Znany literat i dziennikarz wileński p. Józef Mackiewicz powrócił przed kilku dniami ze Smoleńska, gdzie był obecny przy wydobywaniu zwłok w lesie katyńskim pomordowanych oficerów polskich. Współpracownik naszego pisma zwrócił się do p. Mackiewicza z prośbą o wywiad. Odpowiedzi, które przytaczamy poniżej, oddane są z dokładnością stenograficzną i przez p. Mackiewicza autoryzowane.

Pierwsze pytanie jest najtrudniejsze i dlatego wypada trochę bezprzedmiotowo: „Więc był pan tam?"- Oczywiście wiedzieliśmy, że był.

-Tak jest. Widziałem na własne oczy.

I znów nasuwają się pytania, których liczbę i formę trudno od jednego razu opanować: „Jak to wygląda?"-„Jak tam jest?"-„Więc istotnie?"- „Czy bardzo strasznie, wstrząsająco, okropnie?"- Właściwie chodzi o ogólny obraz, całokształt wrażenia i jednocześnie szczegóły, jak najwięcej szczegółów. Interpelowany nie chce nam pomóc przy pierwszych krokach, być może jest tylko zmęczony podróżą.

-Jest pan ciągle pod wrażeniem?

- Nie wiem, czy podobna nazwać to „wrażeniem". Wrażenie zyskuje się raczej na skutek jakiegoś, najczęściej pojedynczego zdarzenia czy faktu, w sobie ograniczonego. Smoleńsk, który widziałem, Katyń, zbrodnie, trupy, ruiny, bolszewizm, który sam przeszedłem i listy, listy dzieci do swych ojców, zaczynające się od słów: „Kochany Tatusiu", czy „Kochany Ojczulku", wydobywane dziś ze stosów sprasowanych, cuchnących ciał, z tej mazi śmierci, lub na wpół zasuszonych mundurów polskich... Tak, wszystko to razem wytwarza jakby długi łańcuch asocjacji, myśli, refleksji, zapadający głęboko w duszę. Nie nazwałbym tego wrażeniem. To raczej przeżycie.

- Czy mógłby pan zatem przedstawić nam w kolejności obrazy, jakie rzuciły się panu w oczy, tam, w Katyniu?

-Był to chłodny dzień... Słusznie pyta pan tylko o „obrazy". Nie mam bowiem zamiaru powtarzać całego materiału rzeczowego tylokrotnie już opublikowanego w licznych komunikatach, enuncjacjach, raportach komisji międzynarodowej, tudzież Polskiego Czerwonego Krzyża. To są rzeczy znane. Prace nie zostały jeszcze ukończone. Trafiłem na ich tok, jakkolwiek zbliżać się wydają ku końcowi. - Był tedy chłodny dzień i nad Smoleńsk, od strony frontu ciągnęły szkwałowe chmury, zlewając deszczem okoliczne ruiny domów. Jechaliśmy do Katynia pośród tych ruin, zwalisk żelaza, wypalonych wozów i wagonów, sterczących sztab żelaznych i łóżek żelaznych, tkwiących jeszcze w rumowiskach. Ludzie obyci twierdzili, że jest to pogoda najodpowiedniejsza. Zimno i deszcz, wiatr rozpędza swąd trupi, no i nie ma much. Można zatem wytrzymać. W pewnym miejscu szosa przekracza szyny kolejowe i biegnie wśród wyrębów. „Tu" - powiedział ktoś - „zaczyna się ta Golgota"...

- Przepraszam, jak to „tu", to znaczy gdzie?

- To znaczy od stacji Gniazdowo. Na stację Gniezdowo przywożono naszych oficerów. Stąd tylko cztery kilometry do lasku katyńskiego. Te cztery ostatnie kilometry swego życia jechali tak samo jak my teraz, mijając te same drzewa, powiedzmy tę oto, czy tamtą brzózkę, której wygląd chciałbym sobie zapamiętać, ale która, jak to bywa, zatraca się zaraz w pamięci wśród szeregu innych brzózek i innych krzaków. Lasek Katyński nie jest duży. Obejmuje kilka hektarów. Dziś wjazd do niego strzeżony jest przez wartę, szlaban i tablicę z odpowiednim napisem. Droga gruntowa w głąb wyślizgana gumami samochodów. Stąd już tylko kilkanaście kroków. Przy wyjściu z auta uderza nas wnętrze lasu, odpowiadającego strefie naszego klimatu, a więc takiego samego jak nasz, wileński, gdy składa się z młodych sosenek, brzózek, mchu i świeżej, wiosennej trawy. Ale nie pachnie tam ani wilgotnym mchem, ani igliwiem. Przytłacza ohydnie cuchnący, słodkawy, lepki swąd trupi. Był on pomimo zimna i wiatru tak dotkliwy, że cofnąłem się odruchowo o krok w tył i właśnie wtedy nastąpiłem na przedmiot, który się ugiął pod nogą. Była to czapka oficera polskiego o ciemnozielonym otoku naszej artylerii. Podniosłem ją i odłożyłem w bok na dywanik rosnących w tym miejscu nieśmiertelników. Może zakrawa to trochę na patos, że zwróciłem uwagę na rosnące kwiatki...

- Proszę, proszę niech pan opowiada dalej.

- A więc podłoże lasu w tym miejscu wygląda brzydko. Wygląda po prostu tak, jak powiedzmy, podmiejski lasek opuszczony przez majówki i wycieczkowiczów niechlujnych, którzy w niedzielę rozkładają się pod drzewami, a później pozostawiają po sobie odpadki, niedopałki, papiery, śmiecie. W Katyniu pomiędzy tymi śmieciami rosną nieśmiertelniki. Przy bliższym przyjrzeniu stajemy przykuci niezwykłym widokiem. Nie są to bowiem żadne śmiecie. Osiemdziesiąt ich procent stanowią pieniądze. Polskie papierowe banknoty złotowe, przeważnie wyższych emisji. Leżą niektóre w paczkach po sto, po pięćdziesiąt złotych, po dwadzieścia. Leżą pojedynczo i drobniejsze wojennej emisji dwuzłotówki, w jednym wypadku widziałem czerwonce. Wyblakłe, oblazłe, przesiąkłe trupim odorem i cieczą trupów. Tuż obok cygarniczki drewniane, papierosy, strzępy sowieckich gazet, guziki z orłami, rękawiczki, kawałki mundurów, chustki do nosa, skórzane portmonetki... Wszystko to są rzeczy wydobyte z grobów. Dzieje się tak nie na skutek lekceważenia, lub braku sumienności ze strony pracującej tu komisji Polskiego Czerwonego Krzyża, która przeciwnie, jak to opowiem dalej, z pełnym samozaparciem i poświęceniem pracuje nad zidentyfikowaniem pomordowanych i zachowaniem pozostałych po nich pamiątek. Dzieje się tak dlatego, że pomordowane tysiączne ofiary, rzucane były do straszliwych dołów łącznie z całym ich osobistym życiowym balastem codzienności. Jest tego strasznie dużo, co każdy człowiek nosi przy sobie i czym wypycha kieszenie za życia, gdy się to mu wydaje ważne. Ale po śmierci ważne są tylko rzeczy niektóre. Dla komisji przede wszystkim wszystko, co służy do zidentyfikowania zwłok, jak legitymacje, listy, pamiętniki itd. Poza tym wszystkie przedmioty metalowe, nie ulegające psuciu, podlegające oczyszczeniu, mogące pozostać drogą relikwią dla rodziny. Wszystko inne, bezwartościowe, na wpół przegniłe, przesiąkło na wieki już jadem rozkładu, usuwa się na razie na bok. I to leży. Leży teraz w postaci świadectwa, straszliwego, ponurego świadectwa bezładnymi strzępami wśród drzewek lasu katyńskiego. -A właściwe groby, czy doły z trupami, znajdują się obok?

-       Tak, jest ich, a raczej było siedem. W dwóch największych warstwa trupów sięgała dwunastu rzędów w głąb.

-I pan to widział?

- Czy widziałem! Straszliwy odór przyprawił mnie w pierwszej chwili o mdłości, zanim całym wysiłkiem woli zdołałem się opanować. Poszliśmy ścieżką usianą wydobytymi już rzędami trupów i tam, tam za grubą sosną, za wałem świeżo wykopanego piasku, spojrzałem w dół.

-  Straszne...

- Straszne. Jeden, dwa, trzy trupy ludzkie robią już ciężkie i przygniatające wrażenie. Proszę sobie wyobrazić ich tysiące i wszystkie w mundurach oficerów polskich... Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! Tworzą warstwy w głąb, warstwy ciał ludzkich jedne na drugich. W tej okropnej chwili przychodzi mi straszliwe porównanie ich do wielkiej skrzyni sardynek. Ułożone są jak sardynki, przekładane nawzajem to nogami to głową, sprasowane, spłaszczone w trupim soku, który na dnie niektórych dołów ustaje się nieraz w postaci zielonej, martwej cieczy, nie odbijającej ani wierzchołków drzew, ani obłoków na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na sośnie. Deszcz akurat przestał padać, błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną stronę grobu odurzający swąd. I nawet na chwilę wyjrzało słońce. Był to moment, którego nie zapomnę nigdy, bo promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na złotym zębie czyichś tam, w głębi na wpół otwartych ust. Odchyliłem głowę, by zmienić kąt odbicia i nie patrzeć na te słoneczne igraszki. W takich chwilach samo życie wydaje się cynizmem. Wiosna nad dołem splątanych nawzajem rąk, nóg, wykrzywionych twarzy, zlepionych włosów, oficerskich butów, strupieszałych mundurów, pasów. Pomyśleć sobie, że każda z tych pozycji leżących, skrzywienie kolana, odrzut głowy był ostatnim odruchem największej męki, rozpaczy, strachu, bólu... czy ja zresztą wiem jakich najgorszych odczuwań ludzkich.

- Nie stawiali oporu?...

- Owszem, stawiali. Znaczna część skrępowana była sznurami, niektórzy pokłóci bagnetami. Tego dnia, gdy opuszczałem Katyń, wydobyto zwłoki, które tym się różniły od innych, że nie były strzelane tym stereotypowym strzałem w potylicę czaszki, jak to już powszechnie wiadomo, a wykazywały postrzał z tyłu pomiędzy łopatki, przebite poza tym prawie na wylot bagnetem i kilkakrotnie jeszcze pokłóte w różnych miejscach. Właśnie stawiających opór, jak to wykazały badania, krępowano. Widziałem ten charakterystyczny węzeł. Nie potrafię go powtórzyć, ale chodzi w nim głównie o to, że którąkolwiek bądź ręką poruszy delikwent, zaciska wszystkie więzy. Niektórym sznury założone były na szyi, w takim wypadku szarpnięcie skrępowaną ręką zaciskało jednocześnie pętlę na szyi i dusiło. Ostatni raport dr. Mariana Wodzińskiego, przesłany do centrali Polskiego Czerwonego Krzyża mówi, że 0,4 proc. zwłok wykazało podwójny postrzał w potylicę, zaś 1,5 proc. podwójny postrzał szyi. Kaliber jak wiadomo był zawsze ten sam 7,63, nie dający zresztą dużej detonacji. Również na kilka dni przed moim przybyciem dokonano wstrząsającego odkrycia, o którym doprawdy mówić można tylko przez zaciśnięte zęby: oto w jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów, których kładziono żywcem twarzami w dół na poprzednio już zabite warstwy, albo jeszcze drgające w konwulsjach przedśmiertnych i strzelano ich w pozycji leżącej.

- Ach, jakież to straszne! W jaki sposób fakt ten został ustalony?

- W ten sposób, że delikwent leżał twarzą w dół, w czapce. Daszek tej czapki był załamany na czole, a kula tkwiła w daszku. W każdej innej pozycji taka okoliczność byłaby niemożliwa.

-Jak dokonywano tych zbrodni? To znaczy chodzi mi o ich techniczny po prostu przebieg. Przecież tyle tysięcy oficerów...

-       Widzi pan, poruszamy tu temat może kulminacyjny tej tragedii, która dziś nie jest już tragedią poszczególnych osób czy ich rodzin, ale całego Narodu. Wiem, że pytanie postawione jest po to, aby odpowiedź czy opowieść następnie opublikować. Jestem zupełnie głęboko przekonany i nie wstydzę się tego, i nie ukrywam, i nie ukrywałem nigdy, że najszersze warstwy naszego Narodu, jak zresztą wszystkich narodów powinny zrozumieć głębszy sens i niebezpieczeństwo bolszewizmu. Sięgamy tu jednak w dziedzinę okropności. Dla obcych być ona może źródłem sensacyjnych dreszczów tylko.   Dla Polaków winna być sprawą ich wewnętrznej przeżywanej dziś męki. Nie chciałbym, aby cokolwiek powiem, miało posmak sensacji. Otóż pytanie, które pan postawił, przyznam mrożące krew w żyłach, zadawałem sobie i innym w Katyniu nieraz. W tej chwili nie znamy świadka, który by na nie mógł dać wyczerpującą odpowiedź. Istnieją hipotezy, które ozdobić możemy literacko-psychologiczną fantazją. O tym nie chcę mówić. Skąpych wiadomości udzielić mogą miejscowi mieszkańcy. Właśnie na skraju drogi, dalej od złego powietrza miejscowi robotnicy, Rosjanie, rozpalili ognisko. Stał tam m.in. ów słynny dziś staruszek, siedemdziesięcioletni Kisielów, który figurował już na ilustracjach, jako „ten, który wskazał". Rozmawiałem z nim i innymi. Dym, zapach smolnego drzewa łagodził odór. Przy ognisku przyjemnie było posiedzieć. Zapaliliśmy papierosy. Naturalnie z ludzi tych nie jest łatwo cośkolwiek wydobyć. Ludzie sowieccy tym się różnią od innych, że najlepiej umieją milczeć i wartość milczenia ocenić. Taki to zawsze woli, żeby sąsiad mówił, a on sobie tymczasem trochę pomilczy. Nie są też przyzwyczajeni do formułowania jawnych sądów. Trzeba z nich wydobywać słowo po słowie. Z tych słów jednak mogłem wysnuć następujący bieg zdarzeń:

W marcu, kwietniu roku 1940 na stację Gniezdowo koło Smoleńska, o 4 kilometry od Katynia, codziennie przybywał pociąg, złożony z trzech wagonów i parowozu. Z wagonów tych wyładowywano oficerów polskich. Wyładowywano do samochodów więziennych, znanych zarówno w Smoleńsku jak całej Rosji pod nazwą „czernyj woron" (czarny kruk). Samochody pochodziły ze Smoleńska, których tamtejsze NKWD posiadało cztery sztuki. Do Katynia chodziło ich trzy. Przodem jechała ciężarówka z rzeczami, za nią „czernyje worony", zaś karawanę zamykał samochód osobowy z urzędnikami NKWD. Ponieważ oficerowie przywożeni byli z rzeczami, wynika z tego, że do ostatniej chwili nie wiedzieli, co ich czeka. Po pewnym czasie auta zawracały na stację i w ten sposób kursowały cały dzień tam i z powrotem. Nazajutrz przychodziły nowe wagony, nowy transport. Ilu w ten sposób tracono dziennie, ustalić trudno. Obszar lasku katyńskiego od lat już znany był okolicznym mieszkańcom jako miejsce kaźni. Otoczony drutem kolczastym, obstawiony wartami, które krążyły z psami. Nikt się doń nie mógł zbliżyć i oczywiście każdy, kto zna stosunki

sowieckie rozumie, że nikt zbliżać się nie miał ochoty, ani mówić, co tam się dzieje, ani szeptać, ani patrzeć, ani domyślać się, ani w ogóle myśleć nawet. To jest zupełnie zrozumiałe. Czego się spodziewali nasi oficerowie, jadąc w ten sposób te cztery krótkie kilometry, co czuli i przeczuwali, o czym między sobą mówili, możemy snuć tylko domysły, my wszyscy zarówno ja i ci, którzy byli w Katyniu, jak panowie, którzyście tam nie byli. Być może to najstraszniejsze, które rozegrało się później, które następowało natychmiast po przybyciu do lasku, zostanie ujawnione w przyszłości. Być może zezna ktoś z agentów NKWD, ktoś z wartowników, żołnierzy sowieckich wówczas obecnych, jak ginęli nasi oficerowie, ofiary bezbronne, jeńcy bez wojny. Z jakimi słowami na ustach, z jakim gestem, protestem, przerażeniem czy bohaterstwem. Zapewne byli tam różni ludzie i różnie się zachowywali. Życie i śmierć to sprawa arcyludzka. Tylko sposób, w jaki śmierć ta została zadana, pretekst i towarzyszące okoliczności są tak bardzo nieludzkie, że jakkolwiek zdarzyć się mogą w historii wojen, historia... „pokoju" dotychczas ich nie znała.

-  Proszę nam powiedzieć - odezwaliśmy się po krótkiej chwili milczenia – czy istnieje jeszcze jakakolwiek wątpliwość, że zabici w lesie katyńskim nie są oficerami polskimi?

-  Nie, wątpliwość taka nie istnieje.

-  A czy istnieje jakakolwiek wątpliwość, że  zamordowani zostali nie przez bolszewików?

-  Nie. Ja osobiście nie mam najmniejszej wątpliwości, żadnej absolutnie wątpliwości, że   zamordowani zostali przez bolszewików. Przekonałem się naocznie na miejscu zbrodni w Katyniu.

-  W jaki sposób się pan przekonał?

-  Poza już wymienionymi zeznaniami świadków, byłem obecny przy pracy wydobywania zwłok i następnej identyfikacji. Zaznaczyłem już na początku, że trafiłem w chwili, gdy prace te były w toku. Prace prowadzi Polski Czerwony Krzyż. Delegacja składała się z siedmiu osób na czele z panem Wodzinowskim. Kieruje zaś robotami zaproszony przez Polski Czerwony Krzyż dr Marian Wodziński z Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie. Tak jak wszystko w Katyniu, widziałem również na własne oczy, jak się to robi.

-Mianowicie...

-       Mianowicie robotnicy miejscowi wkraczają do dołów, w których spoczywają zabici, oddzielają pojedyncze zwłoki, często przy tym zmuszeni je odrywać, tak bardzo spłaszczone i sprasowane są warstwy trupów. Układają je na nosze i niosą na wolną przestrzeń, gdzie zostają złożone na ziemi. Inna grupa robotników, pod ścisłym kierownictwem członków i funkcjonariuszów Polskiego Czerwonego Krzyża wydobywa wszystko, co się przy zwłokach znajduje. Widziałem stan zwłok i stan mundurów. Gleba piaszczysto-gliniana sprzyja częściowo mumifikacji znanej w nauce pod nazwą „tłuszczowosk". Mundury są oczywiście sprasowane, zlepione, kleiste, bezbarwne. O odpinaniu guzików mowy być nie może. Operuje się nożami. Rozcina się więc kieszenie i kieszonki, nawet cholewy butów, aby wydobyć wszystko, co człowiek ten nosił przy sobie za życia. I oto nastaje chwila, w której niemy, ponury grób zaczyna przemawiać. Przed oczyma naszymi przesuwają się obrazy prywatnego życia i politycznego, i duchowego, i rodzinnego, i więziennego i... no i tak dalej. Przy niektórych zwłokach znajdują się tylko drobne ułamki ich osobistych spraw. Przy niektórych liczne i nawet bardzo liczne wskazówki, które pomagają stwierdzić datę, historię ostatnich tygodni, nastroje, nazwiska, stan rodzinny, stopień wojskowy, zawód cywilny. Nie wstydźmy się powiedzieć, że z grobu tego, z cuchnącej zbrodni, o której pokoleniom zapomnieć nie będzie wolno, idzie ku nam człowiek już nieżywy, który kiedyś żył jak inni, cieszył się, cierpiał, marzył, pił, modlił, romansował, płakał, czytał, pisał, myślał, grał, miał wady i zalety. Na światło dnia tej wiosny, wydobywane jest z grobu wszystko, co było jego: zgniecione zapałki, ostatnie nie wypalone papierosy, pieniądze, medaliki i legitymacje, ordery, portmonetki, książeczka do nabożeństwa obok gazety sowieckiej, świadectwa szczepienia w Kozielsku, pamiętnik i fotografie, a nade wszystko listy. Drogie, przechowywane zawsze listy. Atrament i chemiczny ołówek najczęściej nie wytrzymują próby wilgotnego grobu. Natomiast świetnie zachowuje się pisane ołówkiem zwykłym i słowo drukowane. Oto proszę pana... Pan Mackiewicz ma w tej chwili wyraz człowieka nad wyraz zmęczonego, gdy sięga po plik fotografii.

-       ...oto proszę zobaczyć, jak to się robi, jak rozcina mundury, bada i sprawdza, segreguje rzeczy potrzebne od niepotrzebnych. A oto jeszcze dowód, bardzo praktyczny, bardzo cuchnący, ale cóż począć...

Sięga teraz po paczkę, zawiniętą w ogromną ilość gazet. Rozwija. Zwolna w powietrzu zawisa swąd trupi. Jeszcze jeden papier, jeszcze jeden papier. Potem widzimy maty, drewniany portcygar w nim trzy dobrze zachowane papierosy. Obok guziki z orłami. Gazetę sowiecką z grudnia 1939 roku. Papierowe 2 złote. Kulę wyjętą z czaszki. Naramienniki majora z liczbą trzy i naramienniki kapitana.

- I tak mniej więcej wyglądają wszystkie te rzeczy tam, w Katyniu. Taki jest ich stan. Oto na przykład kładą na stole zwłoki o nieco podkurczonych nogach, z głową odrzuconą na bok, z czoła której zieje dziura wylotowa kuli. Władysław Bielecki. Kartka pocztowa doskonale zachowana. Stempel pocztowy wskazuje datę. Białystok 1411940 r. W bocznej kieszeni «Głos Radziecki z dn. 29 marca 1940 r. Druk przebija wyraźnie poprzez lepką wilgoć: „Towarzysze. Idziemy ku lepszemu jutru. Przychodzą nowi ludzie, którzy naszą ojczyznę... Towarzysz Stalin..." no itd. Następny. List do Kozielska. Nazwisko nieczytelne. Książeczka do nabożeństwa. Portfel. Doktor Wodziński otwiera go i nagle na nas wszystkich, którzyśmy zbliżyli głowy, patrzy mokra, tak dziwnie wyraźna kobieta, jasna, o dużych oczach, blondynka, z dzieckiem na ręku. Może ma na tej fotografii trochę niemodną i przydługą suknię, może się komuś wydać banalna... To jego żona z córeczką. Poszedł z nimi do grobu. Kula siedzi mu jeszcze w czaszce, co się zdarza rzadko.

- Tak, proszę panów - mówi dalej pan Mackiewicz - fotografie i listy, to drugi tom tej tragedii, a dla mnie osobiście ten tom drugi wydaje się jeszcze smutniejszy, jeszcze bardziej rozdzierający. Mówiłem poprzednio o kulminacyjnym punkcie tematu. Dotyczy on wszakże strony niejako rzeczowej, tych oficerów, tych mężczyzn rodaków naszych, którzy ginęli mordowani w nieludzki sposób przez największego z naszych wrogów. Jest jeszcze inny punkt kulminacyjny, gdy oderwawszy wzrok od trupów pomordowanych ojców, skierujemy go na listy ich dzieci. Te, które miałem w ręku, wszystkie pisane były do Kozielska.

„Kochany Tatusiu. Jesteśmy niespokojni, bo nie mamy wiadomości ani listu. Wysłaliśmy 100 rubli i paczkę rzeczy, o które Tatuś prosił. My jesteśmy zdrowi

i na tym samym miejscu. Proszę się o nas nie bać. Gdy się zobaczymy... Podpisane: Twoja Stacha. 15 lutego 1940 r."

„Drogi Ojczulku. Dziękuję Ci bardzo i życzę również zdrowia i wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Do szkoły nie chodzę. Z powodu mrozów jest zamknięta. Na Hnidówce nie byliśmy bo daleko i mróz. Znaczki pocztowe zbieram..."

Jakże ważna wydawała się ta wiadomość synka, która turkotała po szynach sowieckich kolei, zanim dosięgnęła ojca na niewiele dni przed jego straszliwą śmiercią: Tadzio zbiera znaczki. Tadzio wierzy: „...kiedy wrócisz" - pisze. Ten refren powtarza się ciągle: „gdy wrócisz", „jak będziemy razem", albo: „zobaczysz", „Tatuś zobaczy"... Nie!! nie zobaczył już nigdy! Dzieci są pełne zaufania. Wierzą w dobry koniec, w samo przez się zrozumiały powrót do domu. Przebija w nich taka doza wiary i tęsknoty, że czytając te listy, tam w Katyniu, nad przedziurawionymi czaszkami, jakaś gorzka ślina dusi w gardle. Tu mam jeszcze jeden, tak pełny miłości dziecinnej, tak tchnący troską o los „najukochańszego Tatusia", a jednocześnie wiarą i otuchą, że nie ważę się go przytoczyć, ani wymienić imienia. Mimo wszystko byłoby to świętokradztwem. List ten doszedł na krótko przed końcem. Widziałem na własne oczy, jak w stosie trupów wyglądał ten, do którego był adresowany. Złożył on to pismo dziecinne, pisane ołówkiem, wielkimi literami, skrupulatnie we czworo i schował w portfelu. Teraz dopiero go wydobyto z cuchnącego padołu. Ale nie zdaje mi się, żeby był pisany daremnie. Dziś już przeadresowany jest na imię Boga i wołać będzie o pomstą.

- A jak wygląda ta willa, czy dom wypoczynkowy agentów NKWD, o którym wspominały komunikaty, że mieści się w lasku katyńskim?

- Leży w odległości niespełna kilometra od miejsca kaźni prześlicznie położona na górze. U stóp wije się wśród zieleni Dniepr. Z tej strony leży weranda i w dół do Dniepru zbiegają schody. Widok stąd piękny. Istotnie trudno sobie uzmysłowić nastawienie psychiczne katów, którzy tu mieszkali i - „wypoczywali" po swojemu. Dla mnie osobiście zestawienie to jest nie do pojęcia.

- Czy znajdowano też inne ofiary poza oficerami polskimi?

- Owszem. Kopie się dalej i nieomal wszędzie natrafia się na trupy i starsze już kości ludzkie. To stare miejsce kaźni. Widziałem kilka takich dołów, w których szkielety leżą skręcone w typowej pozycji z rękami założonymi na plecy. Sznur już przegnił oczywiście.

-A co się dzieje ze zwłokami naszych oficerów już zidentyfikowanych?

- Jak już powiedziałem, zwłoki są numerowane i odpowiedni numer otrzymuje również torebka zawierająca dokumenty i pamiątki. Dokumenty te idą na oddział identyfikacyjny, gdzie się sporządza listy porządkowe, a następnie wszystko przesłane zostaje do centrali Czerwonego Krzyża w Warszawie. Same zaś zwłoki chowane są we wspólnych grobach. Takich grobów istnieje już trzy. W największym złożono 980 oficerów polskich. Poza tym dwa groby, gdzie w drewnianych trumnach pochowano oddzielnie generała Smorawińskiego i generała Bohatyrewicza.

- Podobno na miejscu przebywali również oficerowie polscy z obozu jeńców w Niemczech.

-Tak jest. Mówiono mi, że przyjeżdżała delegacja oficerów polskich na czele z generałem Bortnowskim. Byli również angielscy oficerowie jeńcy.

-  Czy razem z panem byli też inni dziennikarze?

-  O ile wiem, przyjeżdżało ich poprzednio dużo, zarówno z Polski jak i z innych krajów. Ze mną przybyło dwóch dziennikarzy portugalskich i jeden Szwed. Jednocześnie z Warszawy przyjechała delegacja robotników, przedstawicieli różnych fabryk. Złożyli oni wieniec na grobie pochowanych już oficerów z szarfą o polskim nadpisie. Uczciliśmy pamięć trzyminutowym milczeniem.

-  «Goniec Codzienny», nr 577, Wilno, 3 czerwca 1943 r.

 

Komunikat Radzieckiego Biura

Informacyjnego w sprawie niemieckiej akcji propagandowej dotyczącej zbrodni katyńskiej -16 kwietnia 1943 r.

 

Oszczercy goebbelsowscy rozpowszechniają od ostatnich dwóch -trzech dni nikczemne wymysły o masowym rozstrzelaniu przez organy radzieckie w rejonie Smoleńska polskich oficerów, co jakoby miało miejsce wiosną r. 1940. Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w swojej nowej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to widać teraz jasno, przez nich samych.

(...) Hitlerowscy specjaliści od ciemnych spraw puszczają się na najordynarniejsze podrabianie i podstawianie faktów rozpowszechniając oszczercze wymysły o jakichś tam radzieckich bestialstwach na wiosnę 1940 r., aby w taki sposób uchylić się od odpowiedzialności za popeł­nione przez hitlerowców bestialskie zbrodnie.

Oświadczenie rządu polskiego w sprawie odkrycia grobów oficerów polskich pod Smoleńskiem -17 kwietnia 1943 r.

(...)

Nie ma Polaka, który by nie był wstrząśnięty do głębi wiadomością, szerzoną przez propagandę niemiecką z największym rozgłosem, o odkryciu pod Smoleńskiem w grobie wspólnym, zmasakrowanych zwłok zaginionych w ZSRR oficerów polskich i o kaźni, której padli ofiarą. Rząd Polski polecił 15 kwietnia br. swemu przedstawicielowi w Szwajcarii zwrócić się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie, z prośbą o wysłanie delegacji, która by zbadała na miejscu istotny stan rzeczy. (...)

Zarazem jednak Rząd Polski, w imieniu Narodu Polskiego, zaprzecza Niemcom prawa do czerpania ze zbrodni, które zarzuca innym -argumentów w obronie własnej. (...)

Rząd Polski piętnuje wszystkie zbrodnie, popełnione na polskich obywatelach i odmawia prawa wyzyskiwania tych ofiar w politycznej grze przez kogokolwiek, kto winien jest tych przestępstw przeciw Narodowi i Państwu Polskiemu.

b) Uchwała Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 12 kwietnia 2000 r. w 60. rocznicę Zbrodni Katyńskiej

I.          Przed 60 laty na polecenie najwyższych władz Związku Sowieckiego dokonana została Zbrodnia Katyńska. W Katyniu, Twerze, Charkowie, Kijowie, Mińsku i innych miejscowościach NKWD zamordowała około 22 tysięcy polskich jeńców - oficerów służby stałej i rezerwy Wojska Polskiego, oficerów i podoficerów Korpusu Ochrony Pogranicza, funkcjonariuszy Policji  Państwowej i Straży Więziennej,  pracowników wywiadu i wymiaru sprawiedliwości. Zginął kwiat inteligencji polskiej.

II.   Zbrodnia Katyńska była największą zbrodnią popełnioną na polskich jeńcach wojennych w czasie II Wojny Światowej. Jako zbrodnia wojenna i zbrodnia przeciwko ludzkości nie podlega przedawnieniu. Dlatego Senat Rzeczypospolitej Polskiej domaga się pełnego ustalenia wszystkich sprawców tej zbrodni oraz -jeżeli żyją - ich osądzenia.

To samo należy uczynić w stosunku do sprawców wszystkich aktów zbrodniczych, wymierzo­nych przeciwko obywatelom polskim na terenach Rzeczypospolitej zajętych w czasie II Wojny Światowej przez Związek Sowiecki. Uwięziono setki tysięcy obywateli polskich, wśród nich tysią­ce żołnierzy Armii Krajowej. Półtora miliona osób deportowano w głąb Związku Sowieckiego.

III.     Przez pół wieku prawda o Zbrodni Katyńskiej była nie tylko tchórzliwie przemilczana, ale haniebnie fałszowana przez władze komunistyczne w Polsce i Związku Sowieckim, a także przez niektóre wpływowe koła polityczne na Zachodzie.

Senat Rzeczypospolitej Polskiej wyraża podziękowanie wszystkim tym, którzy w kraju i za granicą niezłomnie walczyli o ujawnienie prawdy o Zbrodni Katyńskiej i często byli z tego powodu represjonowani.

IV.    Zbrodnia Katyńska, tak jak wszystkie inne zbrodnie popełnione w czasie II Wojny Światowej przez reżymy nazistowski i komunistyczny, jest przestrogą i nie może się powtórzyć. Stosunki między państwami i narodami muszą opierać się na pokoju i współpracy, ale także na prawdzie.

Senat Rzeczypospolitej Polskiej ma świadomość ogromu postępu, który nastąpił od 1990 roku w stosunkach polsko-rosyjskich dotyczących kwestii Zbrodni Katyńskiej, ale uważa, że dokonanie ostatecznego rozrachunku tej zbrodni dobrze przyczyni się do pojednania i rozwoju przyjaznych stosunków polsko-rosyjskich.

Marszałek Senatu Alicja Grześkowiak